Dawno nie widziałem polskiego filmu zrobionego z tak dużym rozmachem i tak wielką dbałością o detale. Jeśli zwykło się mówić, że kino to magia, to tak, obraz Bajona to wielka magia, która czaruje i porywa w podróż przez czas. Zaczynamy w 1900 roku, kończymy zimą 1945. I wcale nie trzeba patrzeć na suflowane u dołu ekranu daty, wystarczy spojrzeć jakimi pojazdami poruszają się bohaterowie. Tak wiem, to wyjątkowo męski punkt odniesienia, choć wcale nie na pewno, bo przecież kobiety też lubią motoryzację. W każdym razie paleta przejeżdżających przez ekran samochodów jest naprawdę imponująca. A każdy kolejny krok, nawet półkrok w historię ma swojego benzyno żernego bohatera. Śledzenie tych zmian jest intrygujące i wciągające. Podobnie jak przyglądanie się detalom szlacheckiego życia w pałacu grafa Hermanna von Kraussa ukazanym z niezwykłym, niemal dokumentalnym pietyzmem. Wszystko pasuje tu do portretowanej epoki - meble, stroje, marki cygar. Poruszające są także kaszubskie krajobrazy niezwykle subtelnie uchwycone, podkreślone galopującymi końmi, piknikującymi na plaży ludźmi, trupami ofiar kaźni w lasach Piaśnicy. Wreszcie ludzie... Janusz Gajos jako Bazyli Miotke. Trochę odstający wiekiem od wigoru granej postaci na początku filmu, jednak potem absolutnie porywający, prawdziwy, genialny. Swoje piętno na "Kamerdynerze" odcisnął także Adam Woronowicz jako Hermann von Krauss. Piętno w sensie jak najbardziej pozytywnym, bo to świetna rola tego aktora wcielającego się w porywczego, apodyktycznego i miotanego seksualnymi żądzami hrabiego - postać tyleż na wstępie odrażającą, co pod koniec wzbudzającą litość, a momentami nawet szacunek. Przepięknie na ekranie zaprezentowała się Marianna Zydek jako Marita von Krauss. I nie odnosi się to do jej gry aktorskiej, której oceniał nie będę. Pani Marianna wyglądała w niektórych scenach zjawiskowo, w innych powabnie, a w jeszcze innych efektownie, urokliwie, atrakcyjnie, czy po prostu kobieco. Ciepłą, mądrą postać Gerdy von Krauss zagrała Anna Radwan i stwierdzić tu muszę z przekonaniem, że to świetna aktorka jest! Niestety nie powiem tego, po tym co zobaczyłem, o Sebastianie Fabijańskim, który w "Kamerdynerze" zagrał główną, tytułową rolę i już choćby przez to nie da się go nie zauważyć. Jest przystojny, męski, lekko tajemniczy. Wygląda! Czar pryska, gdy zaczyna mówić. Kiedy zagrał w „Pitbullu”, myślałem, że sposób w jaki mówi to element kreacji postaci, tutaj zorientowałem się, że pan Sebastian ma po prostu wadę wymowy. Paniom się jednak znów będzie podobał, jestem tego pewien, choć o takich zawodnikach jak on, w koszykówce, mówi się "drewno". W drugoplanowych rolach Borys Szyc - przeciętnie, Sławomir Orzechowski poprawnie i świetnie Łukasz Simlat.
I tyle o ludziach. O fabule mogę napisać, że nie wciąga. Albo, że wciąga bardzo powoli. O muzyce, że bardzo dobra. O emocjach... Cóż, jak w każdej podróży także i na „Kamerdynerze”, gdy tak przemieszczamy się w czasie, pojawiają się pewne niedogodności... To trochę trzęsie, to telepie, to trochę podrzuca. Nie wiem jak innych, ale film w pewnym momencie zaczął mnie niestety nużyć, zwłaszcza, że to bardzo długa podróż. Jak ze Zgorzelca do Wrocławia kolejami dolnośląskimi, z dłuższą przesiadką w Węglińcu. I przez bite dwie godziny oglądałem go niestety bez żadnych emocji. Pojawiły się dopiero ok. 15 min. przed końcem, przy scenie rozstrzeliwania Kaszubów świetnie zobrazowanej przez odpowiedzialnego za zdjęcia Łukasza Gutta. Były też w chwili, gdy graf wypadał razem z łóżkiem przez okno i gdy sowieci "tańczyli" mu żonę. I jeszcze w ostatniej symbolicznej scenie z framugą drzwi... I w zasadzie już. Tyle. I teraz nie wiem, czy to ja taki nieempatyczny jestem, czy obraz Filipa Bajona naprawdę nie wskrzesza zbyt wielu emocji. Czy tylko u mnie, czy też u innych? Chciałem zapytać, ale... W poniedziałek w Multikinie na wieczornym seansie raczej nie było kogo, bo razem z moim zajęte były tylko trzy inne krzesła. Jeśli więc chcecie się wybrać na „Kamerdynera” dla wzruszeń, wasz wybór, ale złotego runa raczej nie znajdziecie. Jeśli zaś lubujecie się w pięknych obrazach i ciekawych historiach, warto. Na pewno!
Wrócił rozsądek. Ale gdzie matka?
Wreszcie ktoś w Polskiej Grupie Energetycznej zrozumiał na powrót, że nam tutaj ich aktywność w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu należy się jak pijakowi kac, jak Lewandowskiemu złota piłka, a księdzu koperta.