Pan T. to dla mnie film zdecydowanie prezydencki, powinien raczej nosić tytuł Pan D. Dlaczego? Bo jest z nim to dokładnie, co z naszym rozkrzyczanym przywódcą - czego innego się człowiek spodziewał, co innego ma. Z tą jednak różnicą, że Pan D. jest mocno rozemocjonowany, żeby nie powiedzieć niestabilny emocjonalnie, a Pan T. jest zwyczajnie nudny. I nie pomaga nawet to, że na ekranie pojawia się cała plejada osobistości i osobowości, nie tylko aktorskich. Bo jak inaczej nazwać np. filmowy debiut Leszka Balcerowicza? Dla mnie obsada w tym filmie to prawdziwa petarda. Ale uwaga - męska obsada. Panie w tym filmie w zasadzie nie istnieją z drobnym zastrzeżeniem, o którym pod koniec tego wywodu.
Jerzy Bończak, Wiktor Zborowski, Jan Nowicki, Zdzisław Wardejn, Jacek Fedorowicz, śp. Kazimierz Kutz, Sławomir Orzechowski, Jerzy Rogalski, Paweł Nowisz, Bartłomiej Topa, Jacek Braciak, Wojciech Mecwaldowski, Sebastian Stankiewicz, Przemysław Bluszcz, Tomasz Sapryk, nawet Krzysztof Czeczot, Eryk Lubos i Andrzej Zieliński. To prawdziwa MGŁAWICA!
Szkoda tylko, że potencjał ludzi pojawiających się na ekranie nie został odpowiednio spożytkowany, przez co film jest po prostu nijaki. Na dramat zbyt mało poruszający - nie wiem jak u innych, ale u mnie historia bezrobotnego pisarza przeżywającego wewnętrzne rozterki nie wywołała kompletnie żadnych emocji. Na komedię... zbyt mało śmieszny, a czasami wręcz żałosny. Jeśli miała to być satyra, czy pastisz to jednak za mało było w nim odniesień do rzeczy, zjawisk, postaci* (niepotrzebne skreślić) znanych współczesnemu widzowi. Czasy Bolesława Bieruta... a kto je kurna dziś pamięta? Dziś już nawet obrazy i opowieści ze stanu wojennego mają w głowach tylko dinozaury!
Tu jednak wielkie brawa dla montażystów preparujących trailery. Macie chłopaki u mnie piwo, bo w tym wypadku zrobiliście swoje i zajawki filmu są zdecydowanie lepsze, niż sam film.
Ale żeby nie było, że tylko marudzę... Są też i plusy! Dwa razy były na ekranie gołe cycki, w tym raz nawet całkiem fajne (Boże, Pawul, jakie to seksistowskie i płytkie, cały ty!). Drugi plus to na pewno muzyka. Ooo tak, muzyka w tym filmie robi robotę, a Michał Urbaniak grający w zakamuflowanym klubie jazzowym na saksofonie - miód malina.
I na koniec "truskawka na torcie", czyli Paweł Wilczak. Boże, Boże, Bożenko! Jak ja bym się chciał tak pięknie zestarzeć jak on. Od jego twarzy na ekranie po prostu trudno oderwać wzrok. I wiecie co... jego gra aktorska momentami jest po prostu magnifique! Momentami, bo wtedy pan Paweł otwiera usta i zaczyna mówić, i cały czar w pizdu!
To napisałem ja, Pan P. - gryzipiórek, amator i widz kinowy piątej kategorii.
Wrócił rozsądek. Ale gdzie matka?
Wreszcie ktoś w Polskiej Grupie Energetycznej zrozumiał na powrót, że nam tutaj ich aktywność w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu należy się jak pijakowi kac, jak Lewandowskiemu złota piłka, a księdzu koperta.