Już od przedszkola mi wpajano, że kiedy zrobię coś dobrze, czeka mnie nagroda. Jak skrewię, bura lub manto. Słowem konsekwencje. Teraz widzę, że to reguły dobre dla dzieci, dla normalsów może, ale nie dla polityków. Weźmy pana Przeszkodę. Od czterech lat nosił się w powiecie wysoko, od 2015 jeszcze wyżej, odkąd jego polityczni opiekunowie dorwali się do najwyższych stanowisk w kraju. On zresztą też się dorwał. Zamienił torebkę na złoty róg. Rządził w partii, rządził w samorządzie, wskazywał nazwiska, strącał w niebyt lub kreował kariery, zamykał i otwierał kluby sportowe. Otaczał się zaufanymi lizusami i naiwnymi ideowcami, którzy uwierzyli w po stokroć powtarzane słowa: prawo i sprawiedliwości. Upajał się władzą i kasą, która z firmy zarządzającej wielkimi dziurami w ziemi płynęła szerokim strumieniem. Sielanka trwała, przerywana jedynie od czasu do czasu jakimś cichym bączkiem puszczonym pod kołderką wielkiego koncernu przez jeden z działających w nim związków zawodowych. Ale i ten smrodek jakoś nie przeszkadzał, jakoś się rozwiewał.
Przyszedł jednak czas, kiedy pan Przeszkoda znów się musiał wykazać. Partia powierzyła mu ważne zadanie przeprowadzenia trzódki przez wzburzone morze wyborów samorządowych. I tu nasz lokalny baron stanął na wysokości... nazwiska. Okazał się prawdziwą przeszkodą na drodze do osiągnięcia wyborczego sukcesu. Zcharznił wszystko, co mógł. Partia poległa w powiecie, zupełnie nie zaistniała w gminach, a wskazani przez niego absztyfikanci do stanowisk wójtów i burmistrzów, z jednym małym wyjątkiem Mr. Poranka, doznali sromotnej poruty.
Zatrzęsła się ziemia i spękał grunt pod nogami Przeszkody. Pogonili go warszawscy z firmy znad wielkich dziur. Ktoś mógłby naiwnie pomyśleć, że to konsekwencja poniesionej klęski, że jak coś człowiek zrobi dobrze, to czeka go nagroda, a jak zepsuje to bura i manto. O naiwności! Przeszkoda dostał następne zadanie. Niektórzy gadali, że teraz to już ostatniej szansy. Miał, mimo katastrofy w powiecie, użyć wszelkich możliwych i niemożliwych a tylko obiecanych sposobów na to, żeby utrzymać rządzącą większość. Ale i temu podobno nie podołał, a po internetach zaczęła już krążyć lista sprzymierzonych, którzy odbiorą jego ludziom władzę. I co?
I myli się ten, kto pomyśli teraz, że to już ostateczny koniec Przeszkody, że skoro skrewił wszystko, co mógł, pójdzie w polityczną i publiczną odstawkę, bo przecież z pomocą nie przyjdzie mu już nawet wielki mały brat z miasta zwanego Bagdadem, bo bagdadczycy także i jego wystrzeli w samorządową otchłań niebytu. Otóż, okazuje się nie. Wieść gminna niesie, że Przeszkoda za kilka dni znów wypłynie na powierzchnię i będzie się teraz zajmował energią odnawialną. Ale to podobno też tylko przystań na szlaku jego sukcesów, a następnym portem ma być Ministerstwo Energii, gdzie już mu podobno moszczą fotelik podsekretarza stanu. Ehs... Jak to w życiu trzeba wiedzieć komu torebki nosić.
A tak już na poważnie.... Czy to nie dowód mega krótkiej ławki obecnej władzy, skoro z uporem godnym lepszej sprawy wciąż sięga po notorycznych loserów?
I żeby zakończyć już ten rozplotkowany, pełen jadu i złośliwości felietonik, powiem Wam jeszcze o czym wróble ćwierkają w mieście przy stacji kolejowej. Mówią, że w urzędzie będzie niedługo nowy wiceburmistrz. W spódnicy. Wybitny specjalista od drogownictwa. I żeby była jasność... Wcale nie Szkot :)