Są świetni mówcy, którzy nie potrafią pisać. I są mistrzowie pióra, którzy nie potrafią porwać mową. Takie odniosłem wrażenie przysłuchując się dyskusji panelowej na inaugurację Dni Literatury nad Nysą, która odbyła się 12 kwietnia w synagodze w Görlitz. Do debaty zaproszeni zostali Olga Tokarczuk, Uwe-Karsten Heye oraz Najem Wali. I choć temat był szeroki i ciekawy: "Sharing Europe - Ile granic jest w stanie znieść Europa?", a spotkanie długie... mnie nie porwało. Owszem, padło wiele interesujących, wyważonych opinii i refleksji. Owszem z wieloma, jeśli nie większością z nich się zgadzam. Owszem, nie było nieciekawie. Czegoś mi jednak w tym spotkaniu zabrakło.
Usłyszałem wiele mądrych zdań. Od Uwe-Karstena Heye, że to nieprawda, że polityka nas nie obchodzi... Bo wszystkich nas... dotyka. Bo odczuwamy jej skutki.
Weźmy choćby synagogę w Goerlitz. Dziś odbudowana i odrestaurowana może być świetnym symbolem - zniszczona przez hitlerowców, zaniedbywana, czy wręcz zapomniana przez dedeerowców, od kilku lat wraca do dawnej świetności. Czyż jej odrodzenie, jej ponowne otwarcie na gości i wydarzenia nie jest symbolem powrotu do dialogu między ludźmi, między kulturami i między religiami? Takie – być może naiwne – mam wrażenie i bardzo chciałbym, żeby tak było.
Od Olgi Tokarczuk usłyszałem, że ojczyzna nie jest jedynie kwestią urodzenia, często jest wyborem. I że najlepszym tego przykładem są nasze "małe ojczyzny", które jako miejsce do życia zmieniamy i wybieramy najczęściej. - Nie odbieram ojczyzny w sensie politycznym. Dla mnie to miejsce, w którym czuję się bezpieczna - powiedziała pisarka. Tymczasem teraz, w Polsce, dzieją się rzeczy, które to poczucie bezpieczeństwa mącą. - Wszyscy zadają sobie pytanie - co się stało? Doświadczam tego pierwszy raz w życiu. Nawet za komuny nie było takiej propagandy, takiego kłamstwa jak teraz. I niestety ludzie w to wierzą. Dają wiarę w najbardziej głupie przekazy. Dają się urabiać...
Najem Wali - Irakijczyk, Niemiec, emigrant od 38 lat żyjący za Nysą przekonywał, że odkrywamy ojczyzny, kiedy je opuszczamy, bo normalnie funkcjonujemy w codziennej rutynie i nie dostrzegamy pewnych relacji, uczuć, czy zjawisk. - Moją małą ojczyzną jest moje biurko. A przecież biurko może stać wszędzie. I uzupełnił tę myśl cytatem: „Wędrowcze, nie ma drogi. Droga powstaje podczas chodzenia" .
Dla pisarza, kiedy tworzy, granice nie odgrywają żadnej roli – uważa Najem Wali. Natomiast w normalnym życiu granice są zawsze czymś groźnym, niebezpiecznym. W tym kontekście ciekawymi wyjątkami są miasta graniczne, w których mieszają się języki, kultury. Ale kiedy takie zróżnicowanie zaczyna być przekleństwem, a nie błogosławieństwem... wtedy pojawiają się kłopoty.
Dziś wyobrażenie, że granica jest czymś, za czym można się schować – w sensie społecznym, czy kulturalnym - jest zupełnie błędne. Dziś, przy obecnym rozwoju technologii, cyfryzacji, internetu, wymiany informacji, idei, myśli… granice znikają, nie są już tarczą dla despotów, zaporą przed wolnością. A uchodźcy? Byli, są i będą zawsze. I to normalne, że ludzie boją się obcych…
Czegoś mi jednak w tym spotkaniu zabrakło. I wydaje mi się dziś, z perspektywy kilku dni, że wiem czego. Zabrakło emocji. Nie było gniewu, oburzenia, strachu, miłości, nienawiści. Zabrało ich. Ktoś powie, że to dobrze, że dzięki temu można prowadzić rzeczową, merytoryczną dyskusję, prawdziwy dialog. To prawda. Mam jednak wrażenie, że krąg osób, do których można w ten sposób dotrzeć jest coraz mniejszy, że coraz więcej jest tych, do których łatwiej przemówić emocjami, przekonać nie poprzez rozum, a serce. I tego mi w dyskusji w synagodze zabrakło. Ale!
Żeby było jasne, nie zmienia to faktu, że uważam takie spotkania ze niezwykle potrzebne, kształcące i zbliżające. Niezwykle. I cieszę się ogromnie, że są ludzie i instytucje, które je dla nas, u nas, w Europamieście organizują.