Wiem. Zaraz się zacznie. Pawul znów się przyczepił. Tym razem Prezydenta RP. Przykro mi, ale muszę. Bo prezydent mojego kraju, mówiąc delikatnie, rozmija się z prawdą, a ujmując rzecz kolokwialnie... ściemnia. Mówi, że zależy mu na ludziach, że robi wszystko, żeby po zakończeniu jego kadencji Polakom żyło się lepiej.
W czwartek w Zgorzelcu powiedział: (…) „Bo to jest przecież niezwykle ważne, żebyście nie musieli Państwo jeździć za pracą zagranicę. Państwo, które pozwala sobie na to, że większość ludzi jeździ do pracy zagranicę, to państwo, które niestety nie jest w dobrej kondycji. Ja wierzę w to, że dzięki tym zabiegom, których dokonujemy na przestrzeni ostatnich lat, większość naszych obywateli będzie mogła pracować i godnie zarobić tutaj w Polsce."
Doprawdy? Ma pan to w nosie panie prezydencie i zupełnie niechcący to pan w Zgorzelcu udowodnił! Kiedy próbowałem pana zainteresować dramatem ludzi, którzy z końcem roku stracą pracę, udał pan, że nie słyszy... Po co więc pan do nas przyjechał? Bo ja myślałem, że spotkać się z mieszkańcami, wsłuchać w ich troski, pocieszyć, pokrzepić, pomóc... A jest gdzie pomagać! Jest gdzie interweniować, zadziałać! Z końcem roku pracownicy hipermarketu Auchan zostaną bez pracy, z końcem roku załoga fabryki UniMould w Pieńsku zostanie bez pracy, 230 osób! Próbowałem to panu powiedzieć, panie prezydencie. Ale miał pan to w nosie. Obszedł pan krzykacza z kucykiem jak śmierdzące jajo. Potem już z oddali odkrzyknął: Niech się pan nie martwi...
Otóż musi pan wiedzieć, panie prezydencie, że jednak się martwię. Bo mieszkam w tym mieście, gdzie jeszcze tak niedawno ludzie żyli z produkcji szkła. Ale huty upadły. Zaczęło się bezrobocie, emigracja za granicę młodych, która tak podobno pana uwiera. Zaczęła się pauperyzacja miasta, pijaństwo, narkotyki. Teraz zlikwidowana ma zostać fabryka, której kierownictwo jeszcze niedawno mówiło, że rusza na podbój świata... Zniknie najbardziej stabilny, jak dotąd, najlepszy pracodawca. I co pan na to? Nic!
Nie tak to sobie wyobrażałem, panie prezydencie. Sądziłem, że okaże pan chociaż minimalne zainteresowanie, że zapyta: Gdzie ten Pieńsk? Co się stało? Jak mogę pomóc? Że poleci pan zapisać wszystko jednemu ze swoich ministrów... Pan tego nie zrobił. Odszedł pan ściskać kolejne, śliskie od wazeliny ręce. Bo właśnie po to przyjechał pan do Zgorzelca, panie prezydencie. Nie żeby pomagać, ale po to, by dopompować swoje ego nadwątlone licznymi ostatnio wpadkami. By podnieść swoją samoocenę okrzykami garstki zwolenników zwiezionych na policyjny plac w Zgorzelcu z okolicznych miejscowości. Żeby zrobić sobie fajne zdjęcie z grupką tańczących dzieci, żeby potem ładnie wyglądało na stronie w internecie. Nie przyjechał pan, panie prezydencie, pomagać a jeśli już to swoim poplecznikom z PiSu rozpocząć samorządową kampanię wyborczą. Nie przyjechał pan do zwykłych ludzi. Przyjechał pan do tych, co klaszczą. Rozpalił pan swoją miłość własną uwielbieniem starszych pań, pochlebstwami lokalnych działaczy, przaśnym śpiewem ludowych zespołów.
Ładnie pan mówi, panie prezydencie. Po absolwencie prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego można się zresztą tego spodziewać. Ale pana słowa, panie prezydencie, są puste jak białe i czerwone baloniki, którymi pana przywitano.
Poszedłem na spotkanie z panem, panie prezydencie, bo miałem nadzieję, że jednak zrobi pan coś dla ludzi zagrożonych utratą pracy, że podejmie pan temat, pokaże choć odrobinę empatii i zainteresowania... Zawiodłem się.
Nigdy nie należałem do pana zwolenników, panie prezydencie, ale teraz jeszcze dobitniej wiem dlaczego.