Za chwilę rocznica katastrofy w Smoleńsku. Za chwilę w Warszawie odsłonięte zostanie coś, co ma być pomnikiem, a dziś skrywane jest jeszcze przez namiot. Niektórzy mówią, że jak jest namiot to będzie cyrk. A mnie przyszło do głowy, co by to było, gdyby i do Zgorzelca dotarła ta pomnikowa, polityczna zapalczywość? Czy mielibyśmy już własny pomnik największego prezydenta spośród wszystkich prezydentów, czy może tylko ulicę jego imienia? Na przykład zamiast Warszawskiej albo Domańskiego. Chociaż nie, zamiast Bohaterów II Armii Wojska Polskiego, bo przecież to ludowe wojsko było, a nie wyklęte, więc to nawet lepiej. A pomnik, jak myślicie, gdzie zwolennicy wiadomej partii postawiliby pomnik w Zgorzelcu? Może zamiast butów Jakuba Böhme u zbiegu ul. Bohaterów Getta i Okrzei? Albo może w parku Paderewskiego... skoro jest pomnik Greków, co współpracowali z Niemcami, to dlaczego nie miało by być pomnika prezydenta, co się ruskim kulom nie kłaniał i wygrał nawet wojnę... z Tuskiem, o krzesło, na unijnym szczycie. Albo może na Przedmieściu Nyskim, zaraz po zejściu z mostu Staromiejskiego, tak żeby i Niemcy, co po papierosy przychodzą, widzieli? A może jeszcze gdzie indziej? Wczoraj kolega zażartował makabrycznie, że nasz zgorzelecki pasaż jest rozbierany, żeby miejsce pod pomnik Lecha zrobić. Pomnik w tym miejscu byłby idealny, stanowiłby ceremonialno-obrzędową przeciwwagę do stojącego po drugiej stronie ulicy obelisku milenijnego, który chociaż jest w kształcie krzyża to jednak te cholerne feministki sobie pod nim demonstracje urządzają. A tak, gdyby po pawilonach pasażu stanął ON, lud pisowski mógłbym bez odrazy organizować tam uroczystości patriotyczne ku czci rodziny Kaczyńskich, w tym błogosławionej obecnie Marty. Z drugiej strony pomnik w Zgorzelcu, gdyby miastem rządziła „prawa i sprawiedliwa” ferajna i tak nie byłby najgorszym matrixem. Pamiętacie pomysł na festiwal kotów ulicznych „Sierściel bez granic” im. Lecha Kaczyńskiego w Bogatyni z czasów, gdy tamtejszy burmistrz jeszcze do PiS-u należał? Cieszmy się więc, że mamy w Zgorzelcu względny spokój.
Ja się cieszę.
I przy okazji kolejnej rocznicy - dziwię.
Jak to jest, że przez równo 8 lat wciąż nie zostało zakończone śledztwo w sprawie lotu do Smoleńska? Jak to jest, że wydano na to śledztwo, na wszelkiego rodzaju ekspertów i ekspertyzy, na komisje i podkomisje, wreszcie na ekshumacje tyle milionów zł, i wciąż nic? Wciąż jedynie zbliżamy się do prawdy. Jesteśmy wprawdzie permanentnie coraz bliżej, ale wciąż w tej prawdzie stanąć nie możemy. Ba! Jak to jest, że tyle osób uznało za prawdopodobne kolejne, szalone wersje Antoniego Macierewicza i jego speców od parówek i daje wiarę w zamach? To dla mnie niepojęte. Jak to jest, że mądre, wykształcone osoby piastujący dziś wysokie stanowiska z nadania bądź rekomendacji PiS, pytane o 10 kwietnia 2010 roku milkną albo zaczynają pleść farmazony niczym z pasków TVP Info? Prywatnie fajni, mili, weseli, dowcipni, otwarci ludzie zagadani o Smoleńsk wskakują w buty uszyte przez partyjnych spindoktorów. Im chciałbym zadedykować myśl Bertolda Brechta, która pasuje mi tu jak ulał: „Kto nie zna prawdy, ten jest tylko głupcem. Ale kto ją zna i nazywa kłamstwem, ten jest zbrodniarzem.”
Wrócił rozsądek. Ale gdzie matka?
Wreszcie ktoś w Polskiej Grupie Energetycznej zrozumiał na powrót, że nam tutaj ich aktywność w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu należy się jak pijakowi kac, jak Lewandowskiemu złota piłka, a księdzu koperta.