Dawno tu nic nie pisałem. Bo i po co? Jest przecież świetnie, nieprawdaż? Produkt krajowy rośnie, państwowe spółki biją giełdowe rekordy wzrostów, prywatny biznes się rozwija, w szkołach uśmiechnięci uczniowie, szczęśliwi nauczyciele, rolnicy zadowoleni, służba zdrowia kwitnie, kobiety na potęgę zachodzą w ciążę dbając o nasz przyrost naturalny... A nie, zaraz...
Tylko, że ja nie o tym.
Wiem czym od kilku dni żyje kraj, wiem też, czym od kilkunastu dni żyje Zgorzelec. A że bliższa koszula ciału, a o sytuacji w Polsce już i tak się wypowiadali mądrzejsi, to ja może o tym Zgorzelcu. Z jednym jednak jeszcze zastrzeżeniem, że kurna chyba nie mam instynktu, bo wiem, że zaraz się tu na mnie wiadro hejtu wyleje. Ale co tam. Zawsze lubiłem trochę wbrew, wspak i pod prąd. Na Śnieżkę też preferuję bardziej jakby tam, niż z powrotem. I powiem wam, zgorzeleckiemu mainstreamowi nieco w kontrze, że to dobrze, że właściciel rozebrał stare kasyno wojskowe u zbiegu Staszica i Partyzantów.
Tak wiem, chlaliście tam studniówkach, tatuś mamusię akurat poznał, babcia stała na balkonie, a dziadek dołem maszerował... No i co? Po kinie Grunwald też było marudzenie, a tu proszę, chłopina wyburzył i całkiem porządną kamienicę pobudował. Jak będzie na łączce po klubie garnizonowym, nie wiem. Może faktycznie postawi baraki dla swoich pracowników, a może trzaśnie stację paliw. Według mnie, może tam nawet dojrzewalnię bananów machnąć, ale uwaga... Jeśli tylko będzie to zgodne z planem zagospodarowania przestrzennego tej części miasta. Wierzę, że opracowali go mądrzy ludzie, a radni, którzy są przecież wybrańcami i przedstawicielami mieszkańców, go uchwalili. Wiem też, że zmiany są procesem naturalnym, tak w życiu człowieka, jak i - co bardziej nawet - w życiu miasta.
Nie żebym się chwalił, bo i czym, ale powiem wam, zawiozłem kiedyś swoje marne cztery litery do Chorwacji na wakacje. Pewnie też was tam pognało jak miliony - nomen omen - Januszy i Grażynek. Jeśli jednak byliście ambitniejsi nieco od nich i poza plażingiem i browaringiem, robiliście sobie czasem także wycieczki, być może zajechaliście do Zadaru. Na przepiękne Stare Miasto. Jest tam takie miejsce, plac, o ile dobrze pamiętam, gdzie pod szklanymi płytami chodnika widać wykopaliska i odsłonięte przez archeologów dawne mury budowli miejskich z czasów rzymskich, bodaj. Ktoś powie - no właśnie - jak pięknie zadbali o zabytki. A ja powiem nie, to dowód, że miasta żyją, zmieniają się, rozbudowują, rozkwitają bądź kurczą i giną. Gdyby tak nie było, zamiast przepięknego placu i zabytkowych kamienic wokół (tak, też są zabytkowe, tyle że dużo młodsze, niż wykopaliska pod szkłem) byłyby przysypane piaskiem albo zarośnięte krzaczorami rzymskie ruiny. Tak się jednak nie stało, bo ktoś podjął decyzję, że miasto musi żyć, że trzeba wybudować w tym miejscu nowe domy.
Tak samo (szybciutko wracamy już z tych wakacji) jest właśnie z miejscem u zbiegu Staszica i Partyzantów. Powstanie tam coś nowego. Daj Boże, ładnego i użytecznego dla właściciela jak i mieszkańców. Widać tak miało być, skoro nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, żeby wpisać kasyno do rejestru zabytków. Nie zrobiło tego przez lata ani wojsko, ani spółka Gerda, ani obecny właściciel, ani niejako z urzędu wojewódzki konserwator. A skoro tak, skoro koszty uratowania tego budynku, który o ile sobie dobrze przypominam niszczał już prawie 20 lat, okazały się po przeliczeniu wyższe, niż ewentualne zyski, które można byłoby z niego uzyskać w dającej się przewidzieć perspektywie urządzając tam knajpę, czy hotel, to et voila.
Czas się nie zatrzyma, miasta nie znoszą próżni, zwłaszcza te, które się rozwijają. I to jest pozytyw. Bardziej martwi mnie niszczejący Kubuś, dworce PKP i PKS, niedokończony plac Pocztowy i pusta galeria przy przejściu granicznym, niż zburzone kasyno, w którego miejsce ma szanse powstać coś, co jak już napisałem, będzie służyć ludziom i zarabiać dla właściciela. Bo to jest właśnie dowód, że miasto żyje i ma przed sobą przyszłość. To! A nie niszczejąca rudera z samosiejkami drzew na balkonie nad wejściem.