NaStyku.pl

Wiosenno-patriotycznie

Ciepło się robi, a trawniki zanim znów będą zielone wciąż są rozjeżdżane i obsrywane, a parki i lasy dekorowane tonami wysypywanych na dziko śmieci.
Tam jakoś potrafimy, tam umiemy. A u siebie?
Tam jakoś potrafimy, tam umiemy. A u siebie?

Raczej rzadko. I częściej latem, kiedy jeżdżę jak chyba wszyscy nad Berzdorf. Ale kiedyś tam zdarzyło mi się pojechać po coś tam do Görlitz. I z racji, że właśnie rzadko, nie bardzo miałem świadomość obowiązujących tam porządków. Znalazłem wolny kawałek ulicy do zaparkowania w pobliżu miejsca docelowego i szczęśliwy, że to mi się udało, poszedłem załatwiać sprawy. Nie było mnie może 20 minut. Wracam... a tu bum! Niespodzianka. Mandat w wysokości bodaj 10, czy 20 Jurków, już nie pamiętam dokładnie. Za to precyzyjnie wżęła mi się w pamięć przyczyna owego sztrafu. Kara była nie za to, że zaparkowałem w miejscu niedozwolonym. Nawet nie za to, że zdarzyła mi się strefa płatnego parkowania, którą zignorowałem. Nie! Zapłaciłem, bo zostawiłem auto przy krawężniku przodem odwrotnie do kierunku jazdy. Czyli mówiąc wprost, jadąc nie zaparkowałem na prawej połowie ulicy - bo cholera nie było miejsc - tylko widząc wolny skrawek po przeciwległej stronie przejechałem oś jezdni i właśnie tam zostawiłem na pastwę człowieka z bloczkiem mandatowym swoje mechaniczne truchło.
I tak sobie dziś myślę - bosze, jakby się taki cerber po naszej stronie Nysy przydał. Tam mandat za zaparkowanie po złej stronie jezdni... U nas żadnej kary ani dla tego, kto posadowi swoją maszynę na trawniku przed domem kultury, ani dla tych, którzy po kilku parkują pośrodku chodnika na skrzyżowaniu Okrzei i Bohaterów Getta, czy nawet tych, którzy wjeżdżają jak chcą na nowe klomby przy przebudowanej ulicy Kościuszki. Ba, nawet dla tych, którzy parkując zastawiają drogę przeciwpożarową przy naszym zgorzeleckim szpitalu.

Albo inny obrazek, a ‘propos tematu, o którym chciałem dziś.
Idę sobie ja, któregoś dnia pięknego przez most Staromiejski do sąsiadów i zamiast pod górkę nad dolny, potem górny rynek odbijam w lewo. Na pewno kojarzycie, tam po kilkudziesięciu metrach, po prawej stronie jest plac zabaw dla dzieci. Taki ze zjeżdżalnią. Tamtędy właśnie przechodziłem. Idę więc i patrzę, przede mną jakaś kobieta z pieskiem. Piesek siakiś kundlowaty, nie za duży, trzymany na smyczy. I jak une to mają w zwyczaju nogę podnosi i pryska. To tu, to kawałek dalej. Wtem, zamiast unieść nogę jak zwykle, kuca. Coś tam po sobie zostawia. Patrzę na pańcię, a ta bez oporu żadnego wyciąga foliowy woreczek, zbiera zgubę swojego pupila, wiąże torebkę w supełek i wyrzuca do kosza na śmieci. Myślę sobie: woow, szacun! Pani nic przy tym nie mówi, więc konstatuję, że tutejsza. No, w każdym razie pomyślałem: zuch kobitka! I tą z myślą poszedłem w swoją stronę. Nie na nazbyt długo jednak, bo już po jakichś dwudziestu minutach wracałem. Znów przez most Staromiejski i znów jakoś tak wyszło natknąłem się na ową z wypróżnionym już pieskiem. I wiecie co? Podwójny zonk, bo piesek wcale nie był puściutki do końca, a pani wcale nie była narodowości sąsiedniej, o czym dobitnie przekonałem się już chwilę później, gdy cała nasza trójka opuściła przeprawę nad rzeką po rodzimej, polskiej, biało-czerwonej stronie. Wtedy, jakby na zawołanie, jakby ktoś mu pstryczek w dupie nacisnął, kundelek znów zrobił przysiad i upuścił coś miękkiego, parującego, w kolorze khaki. I wtedy właśnie przekonałem się, że pani nasza jest, słowiańska, polska i piastowska. Usłyszałem głośne: - Pimpek, co ty robisz! Chodź, bo się spóźnimy. Przystanąłem na chwilę, by jeszcze raz napawać się widokiem, jaki to cywilizacyjny skok wykonali właściciele psów i jak to za chwilę pani znów wyciągnie torebkę i zabierze to, co zostawił Pimpek i o czym powiedzieć, że ładnie na ulicy wygląda to coś jakby skłamać. I wiecie co? No, ten drugi zonk właśnie. Pani ani nie włożyła ręki do kieszeni, ani nie przystanęła nawet. Po prostu pociągnęła mocniej smycz i poszli sobie z Pimpkiem dalej. A to coś po nich zostało.

Albo obrazek trzeci. Lato. Słonce woda. Baraszkujący nad jeziorem młodzi ludzie. Jezioro niemieckie. Ludzie młodzi z Polski. Skaczą, pływają, lulki palą, piwo w gardła leją. Tak przez dłuższy czas. A potem zbierają wszystko, co opróżnili do reklamówki i zabierają z sobą. Zostawiają miejsce tak, jak je zastali. Szacun. Tymczasem w rzeczywistości równoległej... Też woda, też plaża, też słońce i też młodzi ludzie, dzień tylko trochę inny i zamiast Berzdorfu, żwirownia w Żarkach nad Nysą. Niby kąpiel zakazana, ale na brzegu sporo wiary. Skaczą, pływają, lulki palą, piwo w gardła leją. Tak przez dłuższy czas. A potem zostawiają wszystko, co opróżnili tam, gdzie im się upuściło, zabierają dupska i odjeżdżają.

Więcej mam w głowie takich obrazków. Że tam, za Nysą można, że tam jakoś umiemy, a tu, u siebie amnezja dobrego wychowania i elementarnej kultury. Myślę, dlaczego tak i z czego to wynika? Wnioski przychodzą mi różne. Głównie chyba ten, że tam - nieunas - nie czujemy się pewnie. Nie spodziewamy się, z której strony nadejdzie upomnienie, czy mandat. U nas wiemy, że nic nam nie grozi, że system nie zadziała. Że policjanci nie zatrzymają się przy źle zaparkowanym aucie, bo przecież oni nie są od tego - tak często mówią. Oni są od łapania złodziei, a nie nakładania kar porządkowych. U nas nikt młodym ludziom uwagi, żeby nie zostawiali po sobie śmieci nie zwróci, bo się boi, że za chwilę będzie miał obitą twarz albo usłyszy mocną wiąchę, z której dowie się o sobie i swojej matce, wielu nowych, nieznanych wcześniej rzeczy.

Kiedyś spróbowałem. Kiedyś na ścieżce rowerowej ze Zgorzelca do Radomierzyc na wprost mnie na rolkach wyjechało czarne audi. Nie zjechałem z drogi. Na szczęście wyhamował. Usłyszałem, że nikt mu nie będzie mówił, którędy ma jeździć, bo on tu 20 lat do domu dojeżdża. Taka siła tradycji. I to chyba też kolejny powód dlaczego gdzieś możemy inaczej, a u siebie po staremu. Taka nowożytna odmiana: szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie, albo fredrowskiego: wolnoć Tomku w swoim domku. Mało to jednak szlacheckie, mało szlachetne i mało patriotyczne zwłaszcza. I tak mi do łba właśnie przyszło, bo ciepło się robi, a trawniki zanim znów się zazielenią wciąż są rozjeżdżane i obsrywane, a parki i lasy dekorowane tonami wysypywanych na dziko śmieci, że może obok biegów przeróżnych wilczym tropem, śpiewania Roty na stadionach piłkarskich, chodzenia z kotylionami na listopadowych jesionkach… może byśmy tak zwyczajnie, po prostu zadbali o tę naszą Polskę, o ten nasz Zgorzelec, Zawidów, Pieńsk, czy Węgliniec. Bo przecież gdzieś tam umiemy, bo przecież tak niewiele w sumie trzeba.

Komentarze

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treścia zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwe lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Warto przeczytać

Hasło - Turów moim klubem, Zgorzelec moim miastem - znów może stać się aktualne

Wrócił rozsądek. Ale gdzie matka?

U Pawula
środa, 01 września 2021, 09:11
Wreszcie ktoś w Polskiej Grupie Energetycznej zrozumiał na powrót, że nam tutaj ich aktywność w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu należy się jak pijakowi kac, jak Lewandowskiemu złota piłka, a księdzu koperta.
Są rzeczy, których nie wypada pisać. Są też takie, których nie wolno!

Stop mowie nienawiści!

U Pawula
czwartek, 17 czerwca 2021, 00:48
Zielone rosyjskie ludziki (albo białoruskie) włamały się na konto poczty internetowej ministra Dworczyka. Włamały się też na konto NSZZ Solidarność KWB Turów na Facebooku.

Zobacz również

Nikt nie jest nieomylny. Sędziowie TSUE też
U Pawula
niedziela, 23 maja 2021, 11:50

Nierozsądna decyzja TSUE

Postanowienie zabezpieczające Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie Turowa to...