Teraz wiem, że nie tylko ja. Okazuje się, że chęć oklaskiwania tego filmu pęczniała także w innych osobach, które go obejrzały. Zbyt chyba jednak jesteśmy splątani kompleksami, zbyt mocno boimy się wyrażać własne emocje, bo a nuż się wygłupimy. Nie klaskaliśmy dla „Zimnej wojny”, choć warto. Za wszystko. Drenuję zalane niepamięcią rowy mózgu szukając innego filmu, w którym tak bardzo bym nie miał o co się przyczepić. Nie znajduję...
- Historia? O miłości. Piękna. I smutna. Ale przecież najpiękniejsze są te smutne. Miłość Zuzy i Wiktora jest tragiczna, a przez to romantyczna. Jest mocna. Jest pełna wiary i beznadziei. Jest taka, jak z Pierwszego Listu do Koryntian Nowego Testamentu. „I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.” Wiktor to wie. Zostawia wszystko - Paryż, świetnie zapowiadającą się karierę, szampana, przyjaciół i wraca do niej, do skutej gomułkowszczyzną Polski, i oddaje swoje umęczone ciało na 15 lat do kamieniołomu. A ona? Podobno największym dowodem miłości kobiety do mężczyzny jest urodzenie mu dziecka. Zuza rodzi syna innemu... I porzuca go... dla Wiktora. Kurwa mać, ta ich miłość jest taka... że aż boli. Pełna zwrotów i sprzeczności, pełna szarpnięć i wystudzeń, słownych ostrzałów i łez.
„Będę z tobą już na zawsze, ale na ciebie kapuję.”
„Wierzę w siebie, to w ciebie nie wierzę”.
Ta ich miłość jest jak wojna w czasach Zimnej Wojny. Jest gorąca. Jest dokładnie taka w jaką nie wierzę, a bardzo bym chciał.
- Obrazy? Czarno-białe. Znowu. Jak w „Idzie”. Ale ta dwubarwność jest dla tej historii oczywista i naturalna. Jest jak ich miłość. Tak albo tak. Jest wszystko albo nie ma nic. „Ja bym bez ciebie nie uciekła..."
Ciekawym zabiegiem reżyserskim są także proporcje obrazu, na które być może nikt nie zwróci nawet uwagi, a one są dokładnie takie jak na filmach Polskiej Kroniki Filmowej. Są takie, jakby się Pawlikowski przeniósł w lata czterdzieste i pięćdziesiąte ubiegłego wieku i kamerą PKL wykradał historię prawdziwym ludziom. Bo „Zimna wojna” to nie jest opowieść kręcona w szerokim planie i pokazywana na panoramicznych ekranach, to obraz jak w starym kinie albo telewizorze, taki 4 na 3, ale sfilmowany tak, że zapiera dech. Na ten film powinni pójść do kina obowiązkowo wszyscy, którzy fotografują i myślą, że potrafią. W tym filmie każda klatka jest dopracowana do ostatniego szczegółu. Każda kura wchodzi na ekran w odpowiednim momencie gdacząc, każda pasiasta spódnica podwija się do góry dokładnie wtedy, gdy jest w mocnym punkcie kadru. Wycieczka bohaterów gondolą po kanałach (jak przypuszczam) Wenecji, jest pokazana tak, że zapiera dech. Jest tam tyle wydobytej światłem subtelności, tyle detali, tyle czułości. Mistrzostwo! Każdą sekundę można z tego filmu wyrwać, wydrukować i powiesić na ścianie jak poster. Każdy będzie piękny, każdy! I jeszcze szczegóły... Pawlikowski, zanim zaczął kręcić fabuły, był dokumentalistą. Kiedyś, w jakiejś rozmowie radiowej usłyszałem, że być może właśnie stąd berze się jego niesamowita dbałość o szczegóły. Dlatego jeśli akcja toczy się na polskiej wsi, to ta wieś aż trzeszczy słomą spod butów. Jeśli przenosi się do Splitu to w kinie czuć powiew nadadriatyckiego gorąca, a jugosłowiańscy ubecy jeżdżą dokładnie tak jak kiedyś, jugosłowiańską wersją "czarnej wołgi". Paryż jest Paryżem, a Berlin Berlinem i kto by się uparł, mógłby nawet odczytać niemieckie ogłoszenia przylepione do żeliwnej latarni ulicznej. Wszystko jest tym, czym było i jest dokładnie tym, czym powinno być. Kiedy więc na ekranie ukazują się wyrwane paznokcie i połamane palce Wiktora to... aż skręca.
- Muzyka? Jezuuu... majstersztyk! Genialne sceny polowania z mikrofonem przez Wiktora i Irenę na ludowe piosenki i przyśpiewki, a potem genialne ich aranżacje na potrzeby zespołu Mazurek, na potrzeby paryskiego jazz bandu knajpianego, czy wreszcie na potrzeby czarnego krążka Zuzy. I znów, wszystko dopracowane w najdrobniejszym szczególe, wszystko precyzyjnie wpasowane w czas i miejsce akcji.
- Aktorzy? Tomasz Kot, Joanna Kulig, Borys Szyc, Agata Kulesza, Adam Woronowicz, Adam Ferency... Każde z tych nazwisk to aktorska firma, w „Zimnej wojnie” to postacie z krwi i kości. To nic, że Szyc dostaje ostatnio same takie role... To nic, że Agata Kulesza jest na ekranie zdecydowanie za krótko... Brawa także dla całej plejady młodych i tych nieco starszych statystów, tych co tańczą i śpiewają. Well done! Świetnie, naprawdę świetnie.
Szukam, głęboko i powoli penetruję pokinowe wrażenia usiłując znaleźć coś, do czego w tym filmie mógłbym się doczepić… ....................................................................nic................................................................................nic..................................................................nic.....................................naprawdę nie znajduję nic.
Może tylko, ale to też nie do samego filmu, a raczej do Pawlikowskiego, żeby nie realizował zbyt często swoich nowych obrazów. Żebyśmy mieli czas na delektowanie się tymi, które już zrobił. Żeby nam się nie przejadły jak kawior rosyjskim rybakom.
I na koniec powiem jeszcze to, że „Zimna wojna" jest w tym tygodniu do obejrzenia w zgorzeleckim Multikinie. I przysięgam, choć nie wziąłem za to od nich złamanego grosza, gorąco i naprawdę szczerze namawiam na wypad do kina na ten film. Warto, jak jasna cholera warto.